Mieszkałam w kilku miejscach. Jednym z nich było Ratho. To malutka wioska pod Edinburghiem. Po wprowadzeniu się, następnego dnia poszłam do pracy. Kiedy wracałam autobusem nagle pan miły kierowca na jednym z przystanków oznajmił, że to koniec trasy.
Nie może być, pomyślałam, ale grzecznie wysiadłam ( raczej nie mam zwyczaju awanturowania się). Nie mogłam jednak ogarnąć tego końca, bo to przecież nie moja wioska, a ona na końcu przecież. Nie chcąc jednak wdawać się w dyskusje z kierowcą, który zapewne wiedział co robi, zaczęłam sprawdzać rozkład jazdy. A z niego jasno wynikało, że w niedzielę, o tej właśnie porze każdy autobus mojej lini ma właśnie tutaj koniec...
Ja wynajęłam dom, co dopiero, a w niektóre niedziele będę musiała pracować i w te właśnie niedziele mój koniec nie będzie końcem, tylko inny koniec będzie końcem. I tak siedząc na ławce, majtając nogami z rozpaczy, przy czarno rysującym się scenariuszu najbliższego półrocza zanuciłam:
Nie może być, pomyślałam, ale grzecznie wysiadłam ( raczej nie mam zwyczaju awanturowania się). Nie mogłam jednak ogarnąć tego końca, bo to przecież nie moja wioska, a ona na końcu przecież. Nie chcąc jednak wdawać się w dyskusje z kierowcą, który zapewne wiedział co robi, zaczęłam sprawdzać rozkład jazdy. A z niego jasno wynikało, że w niedzielę, o tej właśnie porze każdy autobus mojej lini ma właśnie tutaj koniec...
Ja wynajęłam dom, co dopiero, a w niektóre niedziele będę musiała pracować i w te właśnie niedziele mój koniec nie będzie końcem, tylko inny koniec będzie końcem. I tak siedząc na ławce, majtając nogami z rozpaczy, przy czarno rysującym się scenariuszu najbliższego półrocza zanuciłam:
Do Ratha, do Ratha piechotą będę szła aaa aaa
To było jedyną myślą, jaką na tamten czas byłam w stanie wyprodukować w swojej głowie. I to myślą z gatunku tych uporczywych, nawracającą z częstotliwością dosyć wzmożoną.
Myśl owa kotłowała się w mojej głowie, niczym pranie w wirującej pralce aż tu patrzę, a tu autobus. Mojej linii autobus (!) i pan inny, ale też miły kierowca (tutaj większości kierowców jest bardzo miła)się pyta:
-Wsiadasz?
Nieśmiało opowiedziałam
-Ale do Ratho?
-Tak do Ratho.
Przez pół roku, kiedy zdarzyło mi się w niedzielę pracować a potem, po pracy wracać do domu, na owym przystanku słyszałam tę samą piosenkę, ale już zawsze zmodyfikowaną:
Do Ratha, do Ratha piechotą nie będę szła aaa aaa
( http://www.youtube.com/watch?v=PG6R4Yi4wlo )
PS Rozkład jazdy był przestrzały. Kiedyś i owszem żaden autobus niedzielny nie dojeżdżał do końcowego przystanku, ale na moje szczęście został zmieniony i tylko co drugi nie miał końca gdzie mieć powinien.
PS2 To co idziemy do lata?!
No Teresko niezła historia z tym autobusem , na szczęście piechota nie bedziesz szła :))))
OdpowiedzUsuń